wtorek, 30 lipca 2013

The matter of style

          English isn't my mother language, but sometimes, even pretty often, I have a need to write and think in english. Thinking in this language is... easier. I wish i could write every post this way, but first of all- I make lots of mistakes. Yes... And besides, I feel like i have no style if I don't write in polish. I even modulate my voice in a different way when I speak english, so I sound more childish than normally. The cool thing about this language is, that every word sounds pretty, senseless sentences seem less senseless, and when I translate them into polish, everything sounds so harsh. Not because polish is an awful language, it's just about... that polish words have more meaning to me. I like reading in english though. 'Ghetto Kidz'- I can't imagine reading this book in polish. Really. I have read this book like five times already and I am going to read it again as soon as I forget most of the details.
           Sometimes, when I think about the plot of my maybe-one-day-to-be-book, I am imagining dialogues in english.Then I translate them into polish and try to find right words to keep the mood of this exact scene. Words can mean so much. It takes so much effort to create a page long scene that will be alike to how I imagine it in my head. It's like with painting, with the difference, that there are words instead of pens and pencils and so on.
          This post is pretty messy, but so is my chaotic thinkin right now. I know it's easier to get to more people writing posts in english, but I am not sure if I am good enough to make it till that point. Self critic first!

czwartek, 18 lipca 2013

Jak przebrnąć przez epilog

          Kiedy zasiadam do pisania, sto razy zastanawiam się nad pierwszym słowem, a potem nad każdym kolejnym, czytam całe zdanie- jak już dobrnę do kropki- pięć razy z rzędu i z namaszczeniem klikam zaznacz całość, usuń. Czasem jeden fragment poprawiam namiętnie do upadłego- zamieniam słowa, przebudowuję zdania, dopisuję, kasuję, znowu dodaję i na koniec dochodzę do wniosku, że może jednak ja to napiszę od nowa, bo tak już sponiewierałam całość, że nic, tylko wykopać dołek i pogrzebać to to żywcem.
          Innym znowu razem zapiszę kilka stron z rozpędu, natchniona jak stąd dotąd albo i bardziej, czytam ten mój ocierający się o geniusz, kapiący perfekcją rozdział a po kilku dniach, patrząc z perspektywy czasu, ochłonąwszy nieco, rozdział ten nieszczęsny wydaje mi się niewystarczająco dobry. I znowu z plaskiem biję się w czoło, a potem w pierś (już bez plaskania), padam na kolana i drę koszulę- tak po męsku, a na sam koniec z kobiecym piskiem na ustach wołam o pomstę do nieba, żeby za chwilę znowu zasiąść do pisania już całkiem spokojnie, mówiąc sobie 'dobra, tym razem napiszę to lepiej'.
          Ale jeśli kiedyś uznam, że osiągnęłam perfekcyjność, będzie to zdecydowanie mój koniec, gdyż prawdziwy pisarz nigdy nie jest do końca zadowolony ze swojego dzieła. I chyba tego powinnam się trzymać, inaczej nigdy nie przebrnę przez epilog. 

ps.
A tak właśnie mniej więcej wyglądam w chwili zwątpienia. Bazgroł mój, 'zgapiony' perfidnie z mangi Wolf's Rain (swoją drogą dobra manga).
         

piątek, 12 lipca 2013

nie-do-powiedzenia

          Zarys pierwszej mojej 'opowieści' tworzył się latami i w sumie do tej pory proces ten trwa nieubłaganie i pojęcia nie mam, kiedy się skończy i, co najgorsze, czy w ogóle ma taki zamiar, by kiedykolwiek dobiec końca. Piąty rok żyjąc 'tu i teraz', trwając jednocześnie w bigamicznym związku z 'tam i teraz' składam do kupy strzępki natury ludzkiej, przewiduję przyszłość i bawię się przeszłością. A potem przewracam wszystko do góry nogami i od nowa odgrywam cały ten cyrk- zmieniając sytuacje jednym zdaniem nadaję im nowy kształt, wprawiam w ruch mechanizmy, nad którymi tylko tutaj mogę zapanować. I to nie zawsze.
          Po pięciu latach żywota na dwóch płaszczyznach, czasami odnoszę wrażenie, że ta druga, stworzona przeze mnie płaszczyzna nie jest wcale mniej prawdziwa od tej pierwszej. Nadałam imiona, osobowości, zalety i wady, i chociaż mgliste, niepełne, gdyby tchnąć w nie duszę, miałabym teraz kilkoro niedorozwiniętych umysłowo i fizycznie dzieci.
          Od lat pięciu tkwi w mojej głowie plan historii tak dla mnie ważnej, że nie do wykorzenienia. Dziewicze 'opowieści', zdaje się, że to te najważniejsze, są jednocześnie najgorszą zmorą osoby piszącej, a przynajmniej ja, jako osoba pisząca (jeszcze nie pisarka, bo na ten tytuł trzeba zapracować), moją dziewiczą 'opowieść' traktuję jako zmorę zarazem. Próbując nadać mej historii ostateczny kształt, widzę tylko bezkształtną breję gotową w prawdzie do obróbki, ale wciąż tylko breję. Z wachlarza ludzkich emocji odpinam kilka i próbuję wpasować je w mgliste zarysy postaci o mglistych charakterach, a potem przypinam je z powrotem, bo charakter ludzki to więcej niż jeden emanujący emocjami wachlarz emocji. I stoję w miejscu, dodając, ujmując, zmieniając, doczepiając i odczepiając wszystko to, czego 'tu i teraz' nigdy nie będę miała szansy dodać, ująć, zmienić, doczepić i odczepić.
          Nie wiem, co mi krzyczy do ucha, że to właśnie mglistość mej 'opowieści' jest w tym wszystkim najlepsza, ale cokolwiek to jest, nie ma racji. Wszystkie niedopowiedzenia nie do powiedzenia będą musiały zostać przeze mnie dopowiedziane, jeśli kiedykolwiek zdecyduję się wziąć rozwód i uwolnić od bigamicznego związku i dać moim upośledzonym dzieciom szansę na cudowne uzdrowienie.

środa, 10 lipca 2013

Jak się ma pisanie do modowych trendów?

          Przewertowawszy pobierznie dwadzieścia dwa lata mego żywota, rumieniąc się miejscami na wspomnienie głupot, których już nie cofnę (a ile jeszcze przede mną?), wspominając szansy nie wykorzystane, niektóre 'za' i 'przeciw', słowa, co mogły paść a nie padły i te, co padły a nie musiały, szukam czegoś, co mi w życiu wyszło, ale tak naprawdę wyszło, w sensie, że dobrze wyszło a nie jakoś przeciętnie dobrze czy mało dobrze, i dochodzę do wniosku, że od zawsze wychodziło mi pisanie.    
          Próbowałam śledzić modowe trendy: HOT or NOT, pastele i neony, koronki, mgiełki i pincet odcieni czerni, ale zamiłowanie do mody (śmiem twierdzić) przychodzi wcześniej niż w wieku lat dwudziestu dwóch i pół. Więc po zakupie morelowych portek, koronkowych szortów i paru oversizów dochodzę do wniosku, że łatwiej mi jednym słowem ocenić ośmióset stronicową książkę niż zrobić review szortów w kolorze nude.